Humoreska nr 31. Małżeństwo w supermarkiecie Co by tu jeszcze... Piotr od zawsze był małomówny. Kiedyś, koledzy nawet nazywali go mrukiem. Dziś, po 28-śmiu latach małżeństwa, w swoim domu odzywał się bardzo rzadko. Jego żona - Helena - dla równowagi, gadała bez wytchnienia. Nie kłócili się. Bo jak kłócić się z takim mrukiem? Nie jeden raz Helcia Mu naubliżała, nie jeden raz go pouczała, nawet płakała, a On nic. Kiedyś niewytrzymała i rzuciła się na niego z pięściami. Odepchnął Ją tak mocno, że aż upadła, na szczęście na tapczan. Od tego czasu już nie próbowała swoich sił. Dochody mieli stałe i wysokie. Ich dwoje dzieci już się usamodzielniło, więc żyli dostatnio. Helcia była znana, wśród swoich przyjaciółek, nie tylko z gadatliwości, ale i z uwielbiania zakupów. Z tej przyczyny ich wielki dom był niesamowicie zagracony. Każdy pokój, a w nim każdy kąt był wypełniony po kres możliwości. W 90 % były to przedmioty nigdy nikomu nie potrzebne jak np.: figurki porcelanowe, komplet minerałów z gór Świętokrzyskich, wietnamski kapelusz stożkowy, puzderka, pudełka, flakony, flakoniki, najrozmaitsze wazy, dziesiątki lalek i wiele, wiele innych niepotrzebnych bubli. Co najmniej dwa razy w miesiącu, Helcia zarządza wyjazd na zakupy bieżące. Jechali wówczas do supermarketu. Tak było i w ostatni wtorek. Helcia wzięła wózek. Piotr szedł za nią, oczywiście bez słowa. - Weź drugi wózek, może nam się przydać - zarządziła Helcia. Piotr wziął wózek i poczłapał za żoną. Najpierw poszli na dział chemiczny. Wkładała do kosza szampony, różne czyścidła, proszki do prania, mydła, pasty, odżywki, waciki, podpaski i wiele innych rzeczy, potrzebnych lub nie. Po godzinie kosz Helci był pełen, wiec warknęła na Piotra: - Czego się gapisz, weź ten kosz, a daj mi swój. Po następnej godzinie drugi kosz był wypełniony z czubem. Stanęli przy kasie. - O Boże, - wrzasnęła Helcia- zapomniałam kupić papieru toaletowego! Na to, po raz pierwszy tego dnia odezwał się Piotr: - Po jaką cholerę potrzebny Ci papier toaletowy? Będziesz przecież miała 50 metrów paragonu. Humoreska nr 30 MAŁŻĘŃSKIE PRZEDPOŁUDNIE - I znów oglądasz te swoje durne mecze, a ja muszę słuchać tych wrzasków. - Jak Ty oglądasz " M jak miłość" lub inne seriale to ja nic nie mówię. - Przestań gadać i weź się za jakoś robotę. Ja wiecznie haruję w tym domu, a Ty się byczysz. - Jak możesz coś takiego mówić? Posłałem łóżko, zmyłem naczynia po śniadaniu, obrałem na obiad kartofle. przytargałem z 10 kilo zakupów z "Biedronki" i odkurzyłem całe mieszkanie bo dziś piątek, a Tobie ciągle mało. Tak w ogóle to stajesz co raz bardziej zrzędliwa. - Jak Ci tak źle to możesz sobie odejść, płakać nie będę. - Może i odejdę, bo z Tobą już trudno wytrzymać. - Ciekawe jak daleko byś zaszedł z to swoją nędzną emeryturką? - Nędzna, ale dużo większa od Twojej. Nieraz żałuję, że nie odeszłem 12 lat temu ja puszczałaś się z tym fagasem. - Ani siĘ waż wspominać mi o tym. Było postanowione - sprawa zamknięta - kropka. ........ - Ktoś dzwoni! No rusz się, na co czekasz? - O Marcelek! Co się stało, że dziś tak wcześnie ze szkoły? - Fajnie Dziadku. Nasza Pani rozchorowała się i nas wypuścili. - Marcelku, Moje Skarby, chodź uściśnij babcie, tak się stęskniłam za Tobą. A Ty podnieś z podłogi plecak Marcelka, biedne dziecko musi dźwigać takie ciężary. Powiedz Babci, Marcelku, jak było w szkole. - Było fajnie. Ksiądz opowiadał nam o sakramencie małżeństwa i jakie ma być małzeństwo. - To powiedz babci jakie powinno być małżeństwo - Marcelku. - Małżeństwo powinno się kochać, szanować, pomagać sobie i dochować wierności. - A Ty wiesz co to jest wierność małżeńska? - Wiem. Ksiądz nam wytłumaczył. Małżonkowie nie powinni się zdradzać, to znaczy obcować cieleśnie z innymi osobami. A Ty Babciu kochasz Dziadka? - Bardzo kocham Dziadka, Marcelku. - I szanujesz Go i jesteś Mu wierna? - Bardzo Go szanuję i zawsze byłam Mu wierna. - A Dziadek, Babciu, Cię nie zdradzał? - Niech by tylko spróbował!!! Humoreska nr 29. MAŁZEŃSTWO I PIES Marta i Jan byli małżeństwem od 12-stu lat. Pobrali się z wielkiej miłości. Ona była nauczycielką. On inżynier drzewiarz, przejął od ojca duży zakład stolarski. Zatrudniał ponad 100 osób. W pierwszych latach małżeństwa byli bardzo szczęśliwi. Wybudowali piękny, duży dom i planowali mieć dużo dzieci. Lata mijały, a dzieci nie było. Wydali fortunę na leczenie Marty w kraju i za granicą. Bez rezultatu. Jak to często bywa zaczęli oddalać się od siebie. Sytuacja znacznie pogorszyła się gdy Marta kupiła sobie pieska rasy spaniel cavalier. Od pierwszych dni obdarzyła go wielką miłością i wylewała na niego całe pokłady macierzyńskich uczuć. Równie mocno jak Marta kochała Bobika tak Jan nienawidził go. Przy każdej okazji dawał temu wyraz. Kiedyś, przy kolejnej małżeńskiej sprzeczce, powiedział, że skręci kark Bobikowi jak tylko nadarzy się okazja. - Tylko spróbuj, a poderżnę Ci gardło - zagroziła Marta. Mijały dni i tygodnie, a oni żyli pod jednym dachem, ale każdy osobo. Kiedy Bobik zaczął sypiać z Martę, Jan wyniósł się do innej sypialni. Życie Marty toczyło się w okół Bobika. Przestała już dawno pracować, bo pensja nauczycielska przy ich dochodach była śmieszna. Jan w nielicznych wolnych chwilach schodził do swojej pracowni i rzeźbił, z lipowego drewna, świątki. Takie było jego hobby Pewnej niedzieli Marta zapowiedziała, że jedzie na grób matki i dlatego nie może zabrać Bobika, potem odwiedzi siostrę, więc nie szybko wróci. Bobik ma jedzenie w trzech miskach, a wodę w czwartej, więc nie potrzebuję niczyjej opieki. Kiedy powróciła, Jan coś robił w garażu. Bobik nie powitał jej. Nawoływała go, bez rezultatu. Szukała go wszędzie. Wściekła pobiegła do Jana i wykrzyczała: - Morderco! Gdzieś go zakopał? Mów mi tu zaraz, bo nie odpowiadam za siebie i chwyciła, stojącą pod ścianą łopatę. Jan, spokojnie odpowiedział, że nie zamordował psa, ale gdyby zaginął to by nie płakał. To jeszcze bardziej rozwścieczyło Martę. W tym momencie pojawiła się na ich posesji starsza pani z Bobikiem na ręku i z uśmiechem powiedziała: Mieszkam trzy domy dalej, ten piesek, którego nieraz widziałam, przybiegł do Kruszynki, bo ona ma cieczkę. Bardzo ładnie się bawiły. Nie przeszkadzałam im. Aż dwa razy się szczepili !!! Humoreska nr 28. ZAKOCHANA Wanda od trzech lat była wdową. Miała 52 lata i doszła do wniosku, że jeszcze nie czas rezygnować z życia. Już więcej nie będzie udawała "nieutulonej w żalu". Owszem Franek był całkiem do rzeczy, ale ile można rozpaczać? Gdyby miał więcej rozumu, to by żył do dzisiaj, a tak przez te swoje głupie ryby utopił się na lodzie. Praktyczna, jak większość kobiet, patrzyła i oceniała każdego chłopa w wieku od 45-ciu do stu lat. Niestety, 99% takich do rzeczy to faceci otoczeni fosą, wysokim murem i polem minowym przez swoje wybranki. Na ogół nieszczęśliwi, ale pogodzeni z losem i bez odwagi na zmianę. Kto szuka ten znajdzie. Wanda też znalazła, a właściwie wypatrzyła. Znajomi znajomych pomogli i oczarowała Macieja. Nazywała Go Maciusiem. Był od niej starszy o 20 lat, lekko kulał, ale miał dom, samochód i wysoką emeryturę. Najważniejszym dla Wandy (nazywał Ją Wandusią) było to, że był rozwiedziony. Sprawy materialne też nie były bez znaczenia. Lubiła podróżować więc perspektywy w tym zakresie były też różowe. Szkopuł polegał na tym, że w ogóle nie pociągał Jej fizycznie, a wręcz odrzucało Ją od Niego. Przytulała się, całowała w policzek. Miała nadzieję, że z czasem będzie co raz lepiej. Niestety było coraz gorzej. Często rozmawiali o miłości. Maciuś był zakochany. Ona też wyznała Mu miłość. Potem sama sobie się dziwiła, że to kłamstwo przyszło Jej tak łatwo. Spotykali się często, do zbliżenia nie doszło. On nie nalegał, Ona nie miała ochoty. Temat ślubu "wisiał" w powietrzu. Musiało dojść do takiej rozmowy. Wanda nie wiedziała jak ma postąpić. Z jednej strony dobrze by było być mężatką, ale tak bez miłości i pociągu fizycznego? Spotkała w "Biedronce" koleżankę ze szkolnych lat. Poszły na kawę. Pogadały sobie od serca. Koleżanka znała Macieja i jego historię. Nie miał dzieci i żona zostawiła Go bo był impotentem. Humoreska nr 27. PRZYCZYNA ROZWODU - O! Witaj Zosieńko. - Witej Karolinko! Już chyba ze dwa lata nie widziałyśmy się. Pięknie wyglądasz. Wprost kwitniesz. Zresztą zawsze byłaś ładna. - No Tobie też nic nie brakuję. Figurę masz jak modelka. Zazdroszczę Ci. Ja próbuje schudnąć od dwóch lat, chociaż ze dwa kilo i jak widzisz bez rezultatu. - Co Ty opowiadasz? Mamy po 36 lat, uważam, że to piękny wiek. Ja ważę 62 kilo, a Ty chyba nie więcej? - No tak, ja ważę 61 lub 62 i do sześćdziesiątki nie mogę dojść. - Mów co u Ciebie, jak tam dzieci? - Nie wiem, czy wiesz Zosieńko, że jestem po rozwodzie. - Niemożliwe. Wydawało mi się, że byliście zawsze idealną parą. Ten Twój docent, a może już profesor, według mnie, był taki układny. Jak to się stało? - Poszłam na ugodę i Sąd nie orzekł z czyjej winy nastąpił rozpad małżeństwa. - Chyba nie dałaś się wykiwać, gdzie mieszkasz? - Mieszkam z dziećmi w naszym mieszkaniu. On wyprowadził się do swojej Matki. Płaci oczywiście alimenty. Dalej prowadzę biuro rachunkowe i jakoś wiąże koniec z końcem. Małgosia poszła już do szkoły, a Kuba chodzi do przedszkola. Bardzo dużo pomaga mi przy dzieciach moja Mama. A jak układa się Tobie? - Powiem, chyba normalnie. Mój Czesio, zawsze był narwańcem. Często kłócimy się. Bywają ciche dni, ale jakoś to życie toczy się. Mamy piękny dom i ogromny kredyt. Moje kochane bliźniaczki są już w drugiej klasie. Nie powiedziałaś mi co było przyczyną Waszego rozwodu? -To wszystko przez dociekliwość naukowca. Ktoś Mu szepnął, domyślam się, że to ta zgaga Jego sekretarka, że miałam romans jak On wyjeżdżał na staż do Berlina. Oczywiście wszystkiemu zaprzeczyłam. I już wydawało mi się, że będzie dobrze. Jednak On chodził "jak struty" przez pół roku. Przestał zemną współżyć. Potem przeprowadził badania DNA dzieci i wyszło, że Kuba nie jest jego synem. Humoreska 26. Małżeńskie grzybobranie Co może być piękniejsze? Jechali w milczeniu. Każdy zatopiony w swoich myślach. Tereska zastanawiała się, co zrobić, żeby "dołożyć" dziś Piotrowi, tak jak to nieraz bywało. Piotr chciałby być już na miejscu i rozpocząć "polowanie" na prawdziwki. Zatrzymał samochód, w dobrze znanym miejscu, na skraju lasu. Dzień był pochmurny i w lesie było jeszcze ciemno. Musieli poczekać na świt. Oboje się niecierpliwili. Od lat uwielbiali wspólne wyprawy do lasu. Cieszyli się z każdego deszczu. Wiadomo, bez deszczu nie ma grzybów. Kiedyś Piotrowi powiedział stary gajowy, że duże opady śniegu, a potem jego wolne topienie na wiosnę, jest zapowiedzią urodzaju. W tym roku tak było. - Ja już idę, powiedziała Tereska. - Tylko się nie zgub Tereniu, spotkamy się tu o siódmej. Zgoda? - Zgoda. "O mnie się nie martw. O mnie się nie martw." Zanuciła. I tak będę lepsza! Do samochodu przyszli prawie jednocześnie. Piotr był uśmiechnięty "od ucha do ucha". Miał 16 przepięknych prawdziwków i kilka koźlarzy. Tereska była bezapelacyjnie gorsza. Nie znosiła przegrywać. Była zła. - Dokąd teraz pojedziemy Teraniu? Pojednawczo zapytał Piotr. - A jedź gdzie chcesz, odburknęła i wsiadła do samochodu. Pojechał aż za porębę. Tam przed laty bywało mnóstwo borowików to i dzisiaj też powinny być, kombinował. Tereska wzięła koszyk i bez słowa zginęła w młodych świerkach. Zatoczyła łuk i poszła w stronę dąbrowy. Zaraz pod pierwszym dębem oniemiała. Doliczyła do ośmiu, a potem zgubiła rachubę. Oczom nie wierzyła - jakie piękne, ten siwawy nalot, te przysadziste kształty, cuda! Dęby rosły z rzadka. Chodziła od jednego do drugiego. Błyskawicznie napełniła koszyk. Potem zbierała na kupki. Zatraciła się w czasie. Usłyszała klakson. To trąbił Piotr. Trąb sobie trąb, ja Ci pokarze kto tu jest lepszy! Co z tym zrobić? Zdjęła spodnie, zawiązała nogawki u dołu i zaczęła chodzić od kupki do kupki. Piotr trąbił. Ona się śmiała i była szczęśliwa. Wróciła do samochodu w majtkach, ze spodniami wypchanymi prawdziwkami na ramieniu i koszykiem w ręku. Na ten widok Piotrowi "odebrało mowę". Gdy wracali do domu, powiedział: w tym starym lesie prawie nic nie było. Ja myślę, że las z wiekiem odgrzybia się, a człowiek grzybieje. - Masz rację, tylko mnie to nie dotyczy. Humoreska nr 25. Małżeńska dyskusja Do Ciebie mówię ... - Tatusiu, jak długo będziemy jechali do Babci? - Nie dłużej niż godzinę, Krzysiu. Siadaj do samochodu i zapnij pas. - Dlaczego Mamusia tak długo nie przychodzi? - Widzisz Krzysiu, kobiety mają swoje sprawy, nie zawsze zrozumiałe. - O, jest Mamusia. - Jedź, tylko uważaj, żebyś nas nie pozabijał. Wygodnie Ci tam synku? - Hamuj, nie widzisz czerwonego światła? - Widzę i hamuję. - Czemu nie jedziesz ulicą Kościuszki, tamtędy byłoby bliżej. - Nie prawda. - Już Ty mnie nie ucz. Jedź lewym pasem, bo za 500m będziesz skręcał w lewo. - Musisz go wyprzedzać? Dokąd się tak spieszysz? Pozabijasz nas. Jedziesz jak wariat. - Jadę zgodnie z przepisami. - Najlepiej żebyś jechał zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Krzysiu, moje kochanie może zjesz kanapeczkę, nie, to może napijesz się soczku malinowego? To masz jabłuszko. Jedz kochany, bo ostatnio wyglądasz mi mizernie. - Co Ty wygadujesz? Chłopak zdrów jak ryba i rośnie w oczach. - Już matka wie najlepiej. A w ogóle to przestań się gapić za babami. - To mam jechać z zamkniętymi oczyma. - Już Ty dobrze wiesz o co mi chodzi? Niewiniątko. - O, widzę domek Babci. Babcia jest na podwórku. - No, nareszcie koniec tej mordęgi. Nie wiem jak byś tu dojechał beze mnie. - Tatusiu, powiedz mi, kto Ci podpowiadał jak masz jechać kiedy byleś kawalerem? Humoreska 24. Niby taki naiwny, a jednak.. Edytki bywają rozkoszne! Szedł obładowany, krętą ścieżką, wzdłuż jeziora . Na plecach miał torbę z wędkami i składany stołek. W lewej ręce trzymał reklamówkę z zanętą i przynętą , a w prawej wiadro z żywcami. Kiedy doszedł do pastwiska Rogowskich zobaczył, zamiast krów, roznegliżowaną kobietę. Zdziwiło go to. Potem uświadomił sobie, że to musi być kuzynka gospodarzy z Warszawy. Ukłonił się i powiedział grzecznie - dzień dobry. Dama zmierzyła go od „stóp do głów” i powiedziała – a Pan to jest ten Franek, co łowi ryby. Był mile zaskoczony. - Czy się Panu spieszy? - Zapytała. Speszył się. O nie, … Proszę Pani. - To niech Franek siada tu. – Powiedziała i pokazała miejsce na kocu obok siebie. Zrzucił z siebie cały sprzęt i posłusznie usiadł, jak mu kazała. Miała na sobie bardzo skąpy kostium. Jej obwity biust wylewał się na zewnątrz. Krępował się patrzeć na te dorodne kształty. Twarz go paliła. -Będziemy mówili sobie po imieniu. Ja jestem Edyta. Mów do mnie Edytka. - Tak, proszę Pani. - Nie Pani, tylko Edytka! - Jesteś żonaty? Ile masz lat? - 42, kawaler. - Gdzie pracujesz? - Jestem magazynierem w hurtowni wyrobów metalowych. - To bardzo ładnie Franiu, a narzeczoną masz? - Nie proszę Pani, jeszcze nie, … nie proszę Pani Edytki. - A chciałbyś, żebym ja była Twoją narzeczoną? - Edytka sobie żartuję z wsiowego kawalera. - Słyszałam, że masz ładny domek, mogłabym z Tobą zamieszkać? - Tak bez ślubu? To chyba nie. - To możemy wziąć ślub. - Nie, proszę Edytki. Ja się ożenię tylko z dziewicą. A Edytka na dziewicę mi nie wygląda… Humoreska 23. Małżeńskie uroki Tata wszystko może... Marek wstał w złym humorze, bo Małgosia już czwarty dzień była niedysponowana. Zaczęła się zwykła krzątanina. Mycie dzieci, ubieranie, słanie łóżek. Śniadanie przy rodzinnym stole bo tego wymaga Mama. Piotruś się wierci jak zwykle. Chciał Kasię uszczypnąć i zrzucił talerz z kaszką na podłogę. Marek zgrzytnął zębami. Małgosia spojrzała na niego i spokojnie powiedziała: weź ścierkę i posprzątaj. Bez słowa ścierał pół podłogi w kuchni. Już mieli wychodzić gdy Kasia rozbeczała się. Co się stało? Zapomniałam odrobić lekcję z polskiego. Ty pójdziesz do Pani powiedział Marek do żony, Ona mnie nie znosi, a ja Jej. Zajechali pod przedszkole. Marek odpasał Piotrusia i wyciągnął z samochodu. Na korytarzu dopadła ich Kierowniczka i wydarła się: - Dziś już 14-ty, a Pan jeszcze nie opłacił przedszkola! Co miał zrobić? Powiedział; - Przepraszam, zaraz w pracy zrobię przelew. I pomyślał: - "Ty cholerna małpo, chętnie bym cię udusił. Muszę to znosić bo w przyszłym roku nie przyjmie Piotrusia." Pod szkołą długo czekał na Małgosię. Wyszła wściekła. Co się stało? Wyobraź sobie, że ta stara panna, kretynka, przez 10 min. tłumaczyła mi jak wychowywać dzieci! Stali w korkach. Kasia była spóźniona kilka minut. Zanim On dojechał do swojej pracy była już blisko dziewiąta. Przywitał Go szef: -" Co to Panie inżynierze, żona Pana piersią przygniotła i nie mógł Pan wstać?" - i zaczął się kretyńsko śmiać z tego głupiego żartu. Pracował 8 godzin bardzo intensywnie. Nareszcie koniec. Jutro piątek, a potem dwa dni spokoju. Kiedy rodzina, w komplecie, zasiadła do obiadu dochodziła piąta. Marek oświadczył: "Przez sobotę i niedzielę będę tylko leżał na kanapie." O, powiedziała Małgosia, zapomniałam Wam powiedzieć, że jutro przyjeżdża moja Mama". Przyjazd teściowej nie ucieszył Marka. Była to dobra kobieta, pod warunkiem, że cały świat kręcił się wokół niej. Humoreska 22. Idzi i jego miłość Idzi był mężczyzną nie wielkiej postury. Raz jedyny, gdy stawał na komisji poborowej i wyciągnął się jak struna, zapisali mu 163cm. Nigdy nie ważył więcej jak 65 kg. Miał na tym punkcie pewne kompleksy. W dodatku to imię - Idzi. Ile się nasłucha, ile natłumaczył? Był dzieckiem wojny. Rodzinę wymordowały mu bandy UPA. Wychował się w sierocińcu. Dzięki własnej upartości, sile i zdolnościom ukończył studia politechniczne. Założył rodzinę i wychował trzech synów. Od siedmiu lat żyje samotnie. Żona zmarła, synowie rozbiegli się po świecie. Ma działkę, samochód i towarzystwo wypróbowanych przez lata przyjaciół. Jak wiadomo, w pewnym wieku wdów jest bezliku. Nie jedna próbowała uwieźć Idziego. Ale jak to w życiu bywa żadna z nich nie była na tyle ciekawa dla Idziego, żeby myślał o stałym związku. Owszem, była taka jedna, która intrygowała Idziego, ale On dla niej nie istniał. Tak mu się przynajmniej wydawało. Miała na imię Bożenka i ważyła co najmniej 20 kg więcej niż Idzi. Właśnie te pulchne kształty tak frapowały Idziego. Nigdy nie miał takiej kobiety. Zwierzył się ze swoich zamiarów przyjacielowi Piotrowi, który od lat był w zażyłych stosunkach z Bożenką. Rozpoczęła się seria brydżyków, herbatek, pogaduszek. Idziemu wydawało się, że Bożenka patrzy na niego co raz łaskawszym okiem. Pewnego wieczoru siedzieli we troje przy koniaczku i Idzi powiedział: Bożenko, co byś zrobiła gdybym Ci się oświadczył. Ton tej wypowiedzi był żartobliwy i w razie niepowodzenia można było o tym zapomnieć. Bożenka, również z uśmiechem, powiedziała: najpierw musiał byś mnie przenieść 10 m na rękach, potem poszlibyśmy do łóżka. Wtedy podejmę decyzję. Wybuchnęli śmiechem, ale słowo się rzekło. Idzi tak pokierował rozmową, że umówili się na spotkanie, w najbliższy wtorek, na basenie. Spotkali się. Było świetnie. Pływali. W pewnej chwili Idzi zebrał się na odwagę, podszedł do Bożenki, wziął na ręce i niósł przez cały basen w wodzie. Nie protestowała. - Będziesz moją? - zapytał. - Słowo się rzekło. - odpowiedziała. Humoreska 21. Szczęśliwe małżeństwo. Ślub odbył się w Katedrze rzęsiście oświetlonej i od wejścia, aż do ołtarza przepięknie ukwieconej. O takim ślubie marzy każda dziewczyna. Nic więc dziwnego, że Kasieńka była szczęśliwa. Ona pielęgniarka. On, Wiesiek, elektryk. Mieli pracę. Po 50 tys. zł dali im rodzice. Wzięli kredytu 150 tys i w taki sposób stali się właścicielami mieszkania. Jeszcze przed ślubem postanowili, że będą żyć bardzo oszczędnie, a każdy grosz wydawać z rozwagą. Wiesiek miał nadzieję na dodatkowe zarobki po godzinach pracy, bo jak wiadomo o fuchę dla elektryka nie trudno. Kasia ze swoją Mamą będzie pracowała na obszernej działce, więc warzyw i owoców nie będą kupować. Mieli nadzieje na spłacenie kredytu jeszcze przed przyjściem na świat dzieci o których Kasia marzyła. Kochali się bardzo i każde z nich myślało jak by tu zrobić przyjemność drugiemu. Mijały miesiące. Raty spłacali. Udało im się zaoszczędzić kilkanaście tysięcy. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale Kasia doskonale wiedziała, że Wiesiek marzy o samochodzie. Wiadomo, co to za fachowiec w dzisiejszych czasach bez samochodu? Kolega, kolegi Wieśka zobowiązał się sprowadzić z Niemiec Forda kombi za małe pieniądze i sprowadził. Za 8 tys. zł. stali się właścicielami wiekowej limuzyny, Kasia była zachwycona, kiedy w niedziele wybrali się na pierwszą przejażdżkę. W drodze powrotnej walnął im w bok samochód wyjeżdżający z posesji. Kierował nim zupełnie pijany kierowca i jego wina była zupełnie bezsporna. Nie na wiele im się to przydało. Ich samochód miał tylko ubezpieczenie OC. Wiesiek postanowił sam przeprowadzić remont. Na szrotach kupił stosowne drzwi i zabrał się za robotę. Zdemontował tapicerkę na tych uszkodzonych drzwiach i zobaczył jakiś pakunek. Rozwinął jedną torbę plastykową, potem drugą, wreszcie trzecią. Oczom nie wierzył. Były tam trzy paczki po 100 sztuk banknotów o nominale 100 euro. Pobiegł do Kasi. Oboje byli chyba jeszcze bardziej szczęśliwi niż na weselu. Humoreska 20. Czekanie na miłość Była sobie, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, prężna i liczna, grupa towarzyska. Wszyscy po studiach, wszyscy młodzi. Często chodzili na bale, urządzali przyjęcia, grali w brydża. Cieszyli się (gdy udało się kupić) z pralki "Frani" lub obskurnego regału. Było to pokolenie, które przeżyło wojenny głód, strach i poniewierkę, więc potrzeby miało nierozbudzone. Zawarte w wówczas przyjaźnie przetrwały najczęściej do dziś. Minęły, niewiadomą kiedy dziesięciolecia i do dziś zostało już tylko pięć osób utrzymujących z sobą częste kontakty. Wdowy: Basia i Hania nauczycielki i Krysia lekarka, oraz wdowcy: Zygmuś lekarz i Piotruś inżynier. Emerytury mają znośne, więc bywają: herbatki, imieniny, brydżyki , czasem wyjazdy. Piotr od niepamiętnych czasów podkochiwał się w Haneczce. Była to jego wielka tajemnica. W ostatnich latach coraz bardziej ciążyło mu własne gospodarstwo, a szczególnie gotowanie. Zaczął przemyśliwać o nowej żonie. Tą wybranką miała być oczywiście Haneczka. Po wielu tygodniach, zebrał się na odwagę i wprosił się na herbatkę. Kupił kwiaty i poszedł z mocnym postanowieniem oświadczenia się. Oboje mieli po 80 lat, ale na szczęście nigdy nie za późno - pomyślał. Następnego dnia rano zaczął intensywnie myśleć: - tak, wieczór był miły, ale czy ja Jej się oświadczyłem czy nie? Zupełnie nie pamiętam. Co teraz robić? Muszę wybrnąć jakoś dyplomatycznie. Zadzwonię do Niej to się może wyjaśni? - Halo, Haneczko, jak się czujesz? - Halo, to Ty Piotrze? - Tak to ja Piotr. - To bardzo dobrze, że dzwonisz. Wyobraź Sobie, od rana bardzo mocno myślę. Pamiętam, że któryś z Was oświadczył mi się. Nie mogłam sobie przypomnieć czy to Ty czy Zygmuś. Teraz już wiem, że to Ty. Kocham Cię. Humoreska 19. Moja kochana Rodznka. Ta majówka, czyli wyjazd do moich Dziadków na wieś, była planowana od dawna. Bardzo kocham moich Dziadków, a najbardziej moją Prababcie Monikę, to też cieszyłam się niezmiernie na ten wyjazd. Babcia Monika ma siwiuteńkie włosy i brwi, jest mała, jakby skurczona. Za to najładniej na świecie uśmiecha się. Bardzo lubię jak siedzę przytulona do Babci i czuję Jej rękę na swoich włosach. Dziadkowie, czyli rodzice mojej Mamy, Jadwiga i Paweł, mają ogromną oborę, a w niej 78 krów dojnych i bardzo dużo cieląt większych i mniejszych. Uwielbiam patrzeć na te najmniejsze, są takie pocieszne. Jeszcze w środę popołudniu mój Tata zapakował nas do swojej ukochanej Carolki i wszystkę manele. Nas to znaczy: Mamusię Basię, mnie Justynkę i nieznośnego mojego brata, beksę, Pawełka. Z Olsztyna do Zalesia jest niedaleko, więc jeszcze przed wieczorem ściskałam swoje Babcie. Bardzo cieszyłam się z ich widoku. Prawie rozpłakałam się gdy tak serdecznie przytuliła mnie i pogłaskała Babcia Monika. Tata po przywitaniu zaraz rozpoczął czyścić z kurzu swoją ukochaną "tojotkę". Ja pobiegłam do obory, a za mną oczywiście Pawełek. Nie znoszę takich siedmioletnich bachorów. Już zaraz miał rozpocząć się wieczorny udój. Babcia Jadwiga i ciocia Terasa, siostra mojej Mamy, roznosiły po oborze kubki udojowe i zakładały na strzyki krowom. Ja też chciałam to robić. Przyjrzałam się jak to robi ciocia Teresa i już po chwili dobrze mi to szło. Była wspaniała kolacja, a najlepsze to były konfitury Babci Moniki. Potem spanie pod pierzyną z pierza, którą Babcia Jadwiga wietrzyła cały dzień. Pachniała cudownie: wiatrem, polem i łąką. Rano pobiegłam za stodołę do sadu. Kwitły jabłonie, brzęczały pszczoły, cudowny zapach. Po śniadaniu zabrała nas Mama na spacer. Byliśmy w lesie wypełnionym tysiącem barw i zapachów, oraz śpiewem ptaków. Potem szliśmy łąką z milionem mleczy, aż do strumyka gdzie zobaczyłam po raz pierwszy kaczeńce - cudowne - słońce przetkane zlotem. Dni mijały bardzo szybko. Były wycieczki do skansenu i na ruiny zamku Krzyżackiego. Odwiedziliśmy groby rodzinne. W sobotę, w remizie strażackiej była zabawa. Po obiedzie, w niedzielę, siedzieliśmy już wszyscy w samochodzie, a rodzina stała w okół i wówczas Tatuś zauważył ptasią kupkę na tylnej szybie. Wysiadł, żeby ją zetrzeć. Carolka, najpierw powoli, potem coraz szybciej potoczyła się po pochyłości w stronę obory. Z hukiem walnęła w mur. Nam nic się nie stało. Przód samochodu był rozbity. Tatuś był załamany. Mamusia powiedziała: -"Czasem wydaje mi się, że Ty bardziej kochasz to swoje pudło niż nas". Humoreska 18. Awantura w małżeństwie. Wyrwał Go ze snu krzyk. Zrozumiał słowo "mordują", a za chwilę "ludzie mordują". Wyskoczył z łóżka i wybiegł na korytarz. Jego żona zaczęła histerycznie wołać za nim: - wracaj ! zabiją Cię! Dzieci też rozbudzone stały w przedpokoju oszołomione. Zbiegł piętro niżej. Drzwi na korytarz były otwarte, więc bez trudu zobaczył taką scenkę: Teściowa trzymała zięcia z tyłu za ręce, a żona okładała go pięściami po twarzy. Obie były słusznej postawy, a on "metr 10 w kapeluszu". Teraz z rozbitej brwi sączyła mu się krew. Na jego widok egzekucja została przerwana. Okrwawiony mąż wyrwał się teściowej i skoczył za plecy przybyłego. Obie, żona i teściowa, zaczęły naraz mówić, a właściwie to krzyczeć: -" Będzie Pan światkiem, widział Pan jak nas mordował ten zapluty pijaczyna." - " Niech Pan wejdzie i powie kto tu ma rację." - "To nie pierwszy raz." Itd. Zauważył, że wszystkie drzwi na kletkę schodową są pouchylane, a sąsiedzi oglądają "teatr" przez szpary. Zrobiło mu się głupią. Że też on zawsze musi wejść tam gdzie nie musiał? Teściowa już trzymała go za rękaw i koniecznie chciała żeby wszedł do środka. Zdobył się na stanowczość i powiedział: - Koniec przedstawienia. Wstyd mi za Was sąsiedzi. Natychmiast wszyscy do łóżek. Jest godzina, spojrzał na zegarek, prawie trzecia. Jutro jest niedziela, więc jak będzie potrzeba to popołudniu porozmawiamy. Dobranoc. - Chodź, chodź szybko, zawołała żona, przerywając przygotowanie do śniadania, popatrz za okno. Rzeczywiście było na co patrzeć. Chodnikiem szli, bardzo przytuleni do siebie, bohaterowie dzisiejszej nocy. - Jak to dobrze nie mieszać się w cudze sprawy, powiedział przy całej swojej rodzinie. A tak dla siebie pomyślał: "Widocznie po burzliwej egzekucji nastąpiła jeszcze bardziej burzliwa noc miłosna. Bywa i tak." Humoreska 17. Marzenia o miłości. Dostrzegła Go gdy płaciła za warzywa. Skąd się tu wziął? Od pół godziny chodziła po tym osiedlowym targowisku i nie widziała Go. Stał wyprostowany i trzymał w rękach spodnie. Po swojemu, coś mówił z uśmiechem do handlarki. Ona też się śmiała. Podejść? Nie podejść? Znała Go wiele lat. Był to kolega jej męża jeszcze ze studiów. Chodzili razem na pikniki, na bale, do kina. Razem rosły ich dzieci. Teraz jest wdową od siedmiu długich lat. On rozwiódł się rok temu. To była sensacja towarzyska, bo uchodzili za udane małżeństwo. Jednak podeszła. - O Krzyś! Co Ty tutaj robisz? - Jak widzisz kupuję spodnie. O świetnie wyglądasz Hanka, odmłodniałaś. Co z Tobą. Ciągle sama? Przepraszam, głupie pytanie. Tak się ucieszyłem na Twój widok, że plotę głupstwa. - Niestety sama. Powiedziała głośno, a pomyślała: jaki On miły. - Takie spotkanie to trzeba uczcić. Idziemy do lokalu. Powiedział Krzyś. - Masz rację. Chodźmy do mnie, jak wiesz mieszkam tu bardzo blisko. Upiekłam wczoraj szarlotkę. Kiedyś smakowały Ci moje ciasta. Zamilkła, bo On patrzył na Nią, ale jak patrzył? Zadrżała. Poczuła się tak jak przy pierwszym pocałunku. Boże, kiedy to było? W przedpokoju oparła się plecami o Jego pierś. On przygarnął Ją do siebie, a potem pocałował w szyję. Pamiętała jak zdejmował Jej kurtkę i bluzkę, jak rozpinał stanik. Znaleźli się nadzy w jej nieposłanym od rana łóżku. Był duży i ciepły. Wcisnęła się w Niego. Nie poczuła Jego męskości. Pomóż mu, wyszeptał mam przecież swoje lata. Wiedziała, czuła, że da Mu rozkosz, a On Jej. Przeraźliwie zadzwonił telefon raz i drugi. Usiadła. Telefon dalej dzwonił. Była sama. Zwlokła się, dzwoniła Martynka, ukochana wnuczka. Tym razem telefon nie zadzwonił w porę. Boże, co za sen? Czemu ja wczoraj, przed snem, tak dużo o tym Krzysiu myślałam, a może i marzyłam? Humoreska 16. Nad małżeństwem czuwa Proboszcz. - Ten Twój bachor znów moją Justynkę wyzywał od najgorszych. Niech Go tylko dopadnę to Mu gnaty połamię. - Tylko spróbuj, to Ci mój Chłop gębę obije. - Ha, ha... ten Twój wymoczek? Przecież On ledwo łazi. - No tak, Twój "Smok" to nie tylko łazi ale i biega za babami. Cała wieś o tym gada. Nawet tej rozwiedzionej ździrze nie popuści. W kolejkę się ustawia do niej. - Ty stara małpo, na ciebie na pewno nawet nie spojrzy bo na co tu patrzeć? - Tylko nie stara, nie stara. Ty jesteś starsza ode mnie o całe pół roku. A ta Twoja Justynka ledwie 15 lat skończyła i już z chłopakami tłucze się po krzakach. Jaka matka taka córka. - Ty się mnie nie czepiaj wywłoką jedna! -Wywłoko??? Ludzie słyszycie, kto to mówi! Albo to ludzie we wsi nie pamiętają, jak się puszczałaś, na lewo i prawo, gdy byłaś panną? Wszyscy o tym wiedzieli. - No nie! Tego to już za wiele. Żeby nie ten płot, to bym Ci wszystkie kudły ze łba wyrwała. - Pocałuj mnie tam gdzie słonce nie dochodzi. - Ja Cię jeszcze pocałuję, ale tak, że będziesz pamiętała do śmierci. Swojemu też powiem, żeby Ci mordę obił, jak Cię dorwie w ciemnym kącie. - Niech tylko spróbuję, to skończy w kryminale. Ludzie słyszą jak się odgrażasz. - - - - - - Co tu tak głośno? - O Ksiądz Proboszcz na spacer się wybrał. - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. - Na wieki wieków. Amen. - A nic takiego. My tylko z sąsiadką o naszych dzieciach tak sobie spokojnie gadamy. WYDAŁEM KSIĄŻKĘ Muszę się pochwalić!!! W końcu 2013 roku ukazała się książka mojego autorstwa. Zebrałem w niej ponad 1500 dowcipów, które opowiadali sobie Rosjanie od 1917r., aż do powszechnie wiadomo dowcipy są po to, aby poprawić nastrój sobie i słuchaczom. Nie zawsze. Młodym czytelnikom przypomnę, że w ZSRR było wiele lagrów w których odbywali wieloletnie wyroki, w potwornych warunkach, ci którzy opowiadali i ci którzy słuchali dowcipów krytykujących system. Mimo tego, a może dla tego, powstawały i wciąż nowe. Np.: taki - "- Co ma wspólnego radziecka partia komunistyczna ze świnią? - Nie wszyscy w partii to świnie, ale wszystkie świnie są w partii!" Dzisiejsza Rosja jest zupełni inna, inne są też dowcipy. M. in. dowcipkuję się z "nowych ruskich" czyli nowobogackich: " - Pan gwarantuję, że to jest autentyczny Rembrandt? - Ma się rozumieć! Gwarancja trzyletnia..." DRODZY CZYTELNICY! - Zachęcam do kupienia tego zbiorku. Jak wiadomo czytanie dowcipów to przyjemność, ale opowiadanie w towarzystwie jeszcze większa. Zatem czytajcie, a potem błyszczcie w towarzystwie.
Gdy odchodzisz, wszystko burzy się. Kochałem Cię i Twe szaleństwa mocno tak. Ty się śmiałaś zawsze no i cześć. [Refren] Jesteś szalona, mówię Ci. Zawsze nią byłaś, skończ jużUnikałam tego tematu jak ognia. Nie chciałam kogoś urazić. Wiedziałam też, że nigdy nikogo nie uda mi się przekonać do moich racji. Ale kilka wydarzeń z mojego życia uświadomiło mi, że się myliłam. Wszystko zaczęło się od wpisu „Po co mi to dziecko?”. Pomimo tego, że ma już rok, dyskusja pod nim trwa nadal. I właśnie ta dyskusja zmusiła mnie do ubrania w słowa mojego przekonania, które do tej pory było tylko myślą i uczuciem. W moim wpisie „Po co mi to dziecko?” napisałam, że bez dziecka nie czułabym pełni szczęścia. Napisałam, że nie wystarczyłyby mi wielkie biznesy, delegacje zagraniczne i kariera. To nie były moje wymysły tylko suche fakty. Tak wybrałam. Tylko, że ja wiedziałam to od zawsze. Wiedziałam, że niezależnie od tego jak wysoko wespnę się po szczeblach kariery, niezależnie od tego ile zarobię pieniędzy i niezależnie od tego jak je spożytkuję, nigdy nie osiągnę pełni szczęścia. Bo ja od zawsze kochałam dzieci i od zawsze chciałam te dzieci mieć. W moim przypadku sprawa była prosta. Pod wpisem, około dwóch tygodni temu pojawił się bardzo wyczerpujący komentarz. Zdanie zupełnie odmienne od mojego. Niesamowicie mądre słowa dziewczyny, która jest moim totalnym przeciwieństwem. Ona po prostu nie chce mieć dzieci. Ona czuje, że to nie jest dla niej. Ocenia to „na sucho” i bez emocji. Przeczytaj to co moim zdaniem najważniejsze w tym komentarzu. Cały możesz przeczytać pod wpisem (tutaj). „…Tak jak już pisałam wcześniej jestem osobą bezdzietną z wyboru, aby nie było podpinania łatki; nie jestem starą panną z kotami, której nikt nie chcę, (tak o dziwo mam męża) nie jestem też typem wychudzonej „suki” wykrwawiającej się na ołtarzu kariery, lubię bardzo dzieci szczeg. takie w wieku od 10 lat w górę, lubię moje przyjaciółki które dzieci mają i ogólnie nie mam nic do osób dzietnych, nie mniej jednak irytuję mnie trochę taka moda na usilne udowadnianie całemu światu że macierzyństwo jest naj naj na świecie i podpisywanie pod to miliona superlatyw. (…) Moje przyjaciółki dzieciate jak się wyrwą do nas na domówkę to tak jakby przysłowiowego Pana Boga za nogi złapały, wiele razy po 2 lampkach wina mi się żalą że są zmęczone tą monotonią, mąż bierze nadgodziny aby było za co dziecko utrzymać, bo nie każdy wygrywa w totka, jednej mąż śpi u brata bo mu płacze dziecka w nocy przeszkadzają a ma bardzo odpowiedzialną pracę przy dźwigu i nie może chodzić niedospany, ogólnie to temat dzieci jest tematem tabu i to postawionym przez moje dzietne koleżanki które o dziwo chcą na tych NUDNYCH imprezach odpocząć psychicznie od dziecka choćby na godzinkę bo dłużej szanowny „tatuś” nie wytrzyma sam z owocem miłości… on ledwo wysiaduję godzinę a one mi płaczą na ramieniu że się cofają, że chcą aby już ich pociecha miała z 8 lat itp., pytam się ich wtedy to dlaczego to dziecko sobie zrobiliście..? odpowiedzi są dość … głupie…. ” bo wiesz no jedno to NALEŻAŁOBY mieć”, albo „no wszyscy w koło mają..” jedna to mnie naprawdę zszokowała „bo chciałam wiedzieć jak to jest być w ciąży, poczuć się PRAWDZIWĄ KOBIETĄ” lub „rodzice nas namawiali”, „wpadliśmy” , i wisienka na torcie „bo co tu dalej robić”. Co tu dalej robić.. właśnie z NUDY, bezproduktywnego i mało ambitnego życia powołało się w tym przypadku dziecko…dziecko czasoumilacz a raczej czasopochłaniacz, dzień za dniem leci, nikt cię nie wypytuję czy gdzieś pracujesz, czy masz jakieś hobby itp. NUDA była NUDA się skończyła, nikt nie popatrzy na mnie jak na nieroba, bo pod blokiem mam ławkę „mamusi” nierobów które mają po 3 dzieci bo im się do pracy chodzić nie chcę o czym bardzo otwarcie mówią, co 3 lata następne.. są też rekordzistki które dzieci odsyłają do przedszkola i dalej nic nie próbują zmienić w swoim NUDNYM życiu (…) PO CO MI TO DZIECKO to nie same ochy i achy, to największy strach jaki istnieje, kiedy gorączkuje, kiedy nieszczęśliwie się zakocha, kiedy stwierdzają autyzm, kiedy ucieka z domu, kiedy próbuję narkotyków.. ja nie dojrzałam do takiej odpowiedzialność nie z egoizmu ale ze świadomości że prócz pięknych chwil jest bardzo dużo tych niepewnych i męczących… ale swego życia za nudne nie uważam.. i smutno mi trochę iż autorko bloga dopiero przy macierzyństwie odkrywasz tak cudne acz prozaiczne rzeczy jak spacer, czy powrót do dzieciństwa…” Niesamowicie mądre, niesamowicie prawdziwe, niesamowicie głębokie. Pomimo tego, że uważam sytuacje, które przedstawiła Viki za skrajne przypadki; pomimo tego, że moim zdaniem nie jest standardem wszystko to, na co skarżą się jej dzieciate koleżanki przyznaję jej rację. Nigdy nie masz pewności, czy facet, z którym będziesz miała dziecko podoła obowiązkom. Nigdy nie masz pewności czy dziecko będzie ładne, mądre i zdrowe. Jasne, że nie. Zgadzam się z tym, że często kobiety decydują się na dziecko z pobudek innych niż instynkt macierzyński. Ja mam to cholerne szczęście, że tego dziecka bardzo chciałam. Ale rzeczywiście dookoła mnie jest masa historii, w których koleżanki tego nie czują i nie chcą. Nie potępiam ich. Zupełnie nie. Ja je naprawdę rozumiem. Zgadzam się z tym, że macierzyństwo to nie są same ochy i achy. Boję się niesamowicie tego co będzie. Boję się narkotyków, boję się gimnazjum. Boję się zabaw w słoneczko i boję się wracania z imprezy z nawalonym kolegą jednym samochodem. Czasem paraliżuje mnie myśl, że moje dziecko jest w rzeczywistości chore i tak jak dziewczynka, do której jeździłam na rehabilitację, w wieku 5 lat zacznie się cofać w rozwoju osiągając poziom niemowlęcia. Boję się niesamowicie. Bo kocham moje dziecko. Jestem zmęczona, niewyspana. Nie mam tyle czasu na realizowanie „siebie” ile posiadałabym nie mając dziecka. Czuję ciągłą odpowiedzialność za moje dziecko. To prawda, że nie jestem wolna. Nie mogę jednego dnia rzucić wszystkiego i stwierdzić, że będę żyła na pustyni i żywiła się szarańczą. Viki to może zrobić. I ja rozumiem jej postawę. To jest smutne, ale ja ją rozumiem. A wiesz dlaczego ją rozumiem? Rozumiem ją bo wiem, że dopóki nie weźmie swojego dziecka w objęcia, dopóki nie powącha jego włosków, dopóki nie poczuje tego, że jest całym światem dla tych malutkich rączek, które kurczowo zaciskają się na jej palcach, Viki nigdy nie zrozumie co traci. Ale Viki nie będzie nieszczęśliwa. Jej będzie dobrze. Bo posiadanie dziecka nie jest jedyną drogą do szczęścia. Nie jestem w stanie powiedzieć co będzie czuła kiedy zostanie sama bo jej mąż umrze pierwszy. Wydaje mi się, że będzie wtedy żałowała, ale to jest tylko moje „wydaje mi się”. Osoby bezdzietne nigdy nie zrozumieją tego, co czują matki. Nie da się tego wyrazić słowami. Bo to jest instynkt. To jest coś niewytłumaczalnego. Coś, czego my matki nie jesteśmy w stanie zobrazować w jakikolwiek sposób. To trzeba poczuć. Nie ma tu miejsca na oczywisty rachunek plusów i minusów. Bo w tym przypadku miłość do dziecka i od dziecka jest czymś w rodzaju plusa absolutnego. Jest czymś w rodzaju tych głupkowatych powiedzonek z przedszkola „A ja będę zawsze miał o jeden więcej niż Ty!” „To ja o dwa!” „Nie możesz bo ja ZAWSZE będę miał jeden więcej”. Głupkowate, ale jakże prawdziwe w tym konkretnym przypadku. Dopóki nie urodziłam dziecka wiedziałam tylko, że go chcę. Wiedziałam, że to już czas na mnie, ale rozumiałam też koleżanki, które będąc w moim wieku jeszcze tego nie czuły. Nie porównywałam się z nimi. Nie tłumaczyłam im też na siłę, że muszą mieć dziecko bo ja tak mówię. Bo kiedy urodziłam, wiedziałam, że dopóki one nie poczują tego, co poczułam ja, nigdy się do końca nie zrozumiemy. Mój dzisiejszy wykład ;) zakończę komentarzem Anny, która dosłownie wczoraj odpowiedziała Viki. Właśnie tego komentarza brakowało mi do potwierdzenia mojej tezy. „Do Pani Viki, Byłam Tobą. Jeszcze rok temu… Całe życie byłam Tobą i nigdy nie chciałam mieć dzieci. Moj życie i odczucia były jak cały Twój tekst. Poprostu byłam Tobą! Mam 32 lata a mój synek 5 miesięcy (sama nie wierzę, kiedy to mówię lub piszę). Ciąża nie zmieniła mojego podejścia, a mieszkam w kraju w którym „pozbycie się problemu” jest całkowicie legalne i pokrywane przez ubezpieczenie. Piszesz wpadka? Jak to możliwe? No widać możliwe. . Nawet światowym kobietom po 30, zabezpieczajacym się w najlepszy możliwy sposób – się zdarza. I widać tak miało być, miałam zajść w ciążę mimo, że nie powinnam, miałam donosic choć nie musiałam. Dziś jestem szczęśliwa patrząc na istotę obok mnie. Nie jestem nawiedzona mamunia celebrujaca każdą kupkę i dopiero uczę się kochać moje dziecko, ale bezmiar miłości jaki przede wszystkim dostaję od niego.. Nie ma tamy, ktora mogłaby to zatrzymać. Powiem Ci tylko, że nikt nie mógł mi wytłumaczyć dopóki sama tego nie poczułam. Nie w ciąży, nie po porodzie, teraz. Moje życie wcześniej było super i tęsknię za nim, ale moje życie teraz też jest super, tylko to jest inne super…” Teraz jestem już pewna. Nie zrozum mnie źle, bardzo Cię proszę. Ja po prostu chciałabym w końcu zakończyć odwieczną wojnę na argumenty pomiędzy dzieciatymi i niedzieciatymi. Te dwie strony nigdy się nie zrozumieją i to jest całkowicie normalne. I nie ma tu miejsca na potępianie matek, które rzekomo koloryzują rzeczywistość ani kobiet bezdzietnych, które rzekomo się oszukują. Ani to, ani to nie jest regułą. Ani to, ani to nie jest łatką, którą można przypiąć każdej ze stron. Problemu głodujących w Afryce nigdy nie zrozumiemy tak, jak ludzie nim dotknięci, bólu po utracie najbliższej osoby nigdy nie zrozumiemy dopóki nie doświadczymy tego sami a bezdzietna osoba nigdy nie zrozumie tego, co czuje matka. Najważniejsze to szanować się wzajemnie i pozwolić innym żyć tak, jak chcą żyć. PS. Pełne komentarze można zobaczyć we wpisie tutaj.
"Utwór 'Wczoraj byłaś piękna' z albumu 'Wyższa wrażliwość' Diox (premiera 21.10.2022r.)" Jeszcze Wczoraj - Karolina Kozak "powiedz mi, kim chciałaś być opowiedz jak lubiłaś żyć chce o tobie wiedzieć więcej niż powiedzieć możesz mi błędy twoje poznać chcę, przecież jeden dał ci mnie nie obawiaj się od dawna wiem, co dobre"